sobota, 20 kwietnia 2013

Poszukiwanie wiosny w Beskidzie Żywieckim..

Przedłużająca się zima sprawiła, że od pięciu  miesięcy nie widziałam gór. Pierwszy wypad planowałam na marzec, ale warunki nie były sprzyjające - ciągłe opady śniegu, mróz i brzydka pogoda. Trzeba było zaczekać. Moja tęsknota za górami już była tak wielka, że codziennie oglądałam zdjęcia i wędrowałam palcem po mapie, żeby choć trochę poczuć tej atmosfery. Już nawet zaczęłam szukać zimowych butów trekkingowych i raków - bo ich brak to główny czynnik ograniczający moje wypady w góry zimą.

Codziennie też obserwowałam obraz z  kamerki umieszczonej na budynku Schroniska na Szyndzielni, co dawało mi jakiś orientacyjny obraz, tego ile jeszcze jest śniegu w Beskidzie Śląskim. Kiedy w ubiegły weekend zauważyłam, że śnieg zaczyna topnieć i widać coraz większe placki ziemi bez śniegu, od razu podjęłam decyzję o wyjeździe. Akurat czwartek, 18 kwietnia br. miałam wolny :) Pogodę zapowiadali fajną, więc nie było innej możliwości, jak tylko pakować się i jechać :)

Na ten pierwszy wiosenny wyjazd zaplanowałam Wielką Rycerzową, w Beskidzie Żywieckim. Moim kompanem była tradycyjnie już Kasia. Pozdrawiam ;)
Po niemałych problemach organizacyjnych, związanych z szukaniem dogodnych połączeń - udało się zaplanować szlak z Soblówki do Rycerki.

 

 Szczegółowo szlak miał wyglądać następująco:


Z ostatniego przystanku PKS w Soblówce (Soblówka Szkoła) miałyśmy ruszyć początkowo zielonym szlakiem, aby po godzinie i czterdziestu minutach dojść do Przełęczy Przysłop na wysokości 940m. Z Przełęczy niebieskim szlakiem przygranicznym na szczyt Rycerzowej Wielkiej o wysokości 1226m, następnie czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim do Bacówki PTTK na Hali Rycerzowej, dalej na Rycerzową Małą 1207m, stamtąd cały czas czerwonym przez Jaworzynkę, Mładą Horę, Podherbik, Hutyrów, aż do stacji kolejowej w Rycerce. Planowo: 17,5km, około 6 godzin marszu.
Jednak plany swoje, a życie swoje.. ;) Ale o tym za chwilę.

Wstałam tego dnia o godzinie 3:30. Właściwie to nawet nie wiem czy spałam, czy tylko kręciłam się boku na bok. Podekscytowanie wyjazdem, nie pozwoliło mi pospać.
Przed godziną 5 wyszłam z domu na dworzec w Bytomiu, o godzinie 6 byłam już z Kasią w Katowicach. Nasz pociąg w kierunku Żywca ruszył o 6:31, na miejscu byłyśmy o 8:15. Przesiadka na PKS do Soblówki i o 9:45 byłyśmy już ostatnim przystanku, koło Kościoła w Soblówce.

 
Rzut oka na mapę i w drogę - zielonym szlakiem, który początkowo biegł razem z czarnym. 


 Bardzo szybko wypatrzyłyśmy pierwsze oznaki wiosny: lepiężnik biały, który masowo kwitł wzdłuż drogi.


A sama droga wyglądała jeszcze bardzo zimowo. Choć wszytko się topiło.


 Szłyśmy dość długo drogą wypatrując oznaczeń zielonego szlaku.. jednak nigdzie znaków nie było, co zaczęło nas niepokoić. Aż w końcu po jakimś czasie doszłyśmy do miejsca biwakowania.. rzut oka na mapę.. "o jest to miejsce zaznaczone na mapie, to dobrze, jesteśmy na zielonym szlaku, idziemy dalej..".

 Szło się bardzo przyjemnie, temperatura około 15 stopni, pierwsze promienie słońca.



 Po około 2-3 kilometrach byłyśmy już bardzo zaniepokojone brakiem jakichkolwiek oznaczeń szlaku. Na szczęście spotkałyśmy dwóch panów pracujących przy ścince drzew. Podeszłam do nich z mapą, zapytać o drogę - na co mili panowie niemal wprost nie wybuchli śmiechem, mówiąc że tu nie ma żadnego szlaku, że zgubiłyśmy go dawno temu - koło Leśniczówki - zamiast iść w prawo, poszłyśmy w lewo i tędy nigdzie nie dojdziemy, bo za niedługo droga się kończy i są tylko góry i śnieg. Przyznam szczerze, że na początku nie wierzyłam w to co mówią - bo według mojej mapy nie było innej możliwości, niż to, że jesteśmy na zielonym szlaku ;P Tym bardziej, że już kilka razy miałam do czynienia z "miejscowymi", którzy sami nie potrafili zlokalizować swojej wsi na mapie i nie wiedzieli jakie szlaki mają pod nosem ;D
Tym razem jednak musiałyśmy panów posłuchać, bo rzeczywiście od godziny szłyśmy drogą i na drzewach nie było ani jednego znaku. W tył zwrot i maszerowałyśmy z powrotem te 3 kilometry, aż doszłyśmy do Leśniczówki.. gdzie rzeczywiście jak się okazało, trzeba było iść w prawo, a nie lewo..

Drogę pomyliłam dlatego, że wiedziałam, że w pewnym momencie czarny szlak odbija w prawo a zielony leci w lewo, dalej drogą. Wiedziałam też, że w pewnym momencie ma być miejsce do biwakowania.. no i tak też było. Tyle tylko, że za wcześnie odbiłyśmy w to lewo i zamiast iść na Przełęcz Przysłop pomaszerowałyśmy drogą w kierunku góry Klin, aż do Lasu Kaniówka.

Kiedy z powrotem doszłyśmy do Leśniczówki miałyśmy już prawie 2 godziny straty i byłyśmy praktycznie na samym początku szlaku! Szybka decyzja - co robić..? Bo z taką stratą, możemy nie wyrobić się w czasie, a pociąg o 17:30 z Rycerki do Katowic.
Miejscowi panowie powiedzieli, że najlepiej iść czarnym szlakiem do Hali Rycerzowej, a nie zielonym, jak zaplanowałam pierwotnie. Bo czarny jest przetarty, a zielony niekoniecznie. Zmieniłyśmy więc na szybko plany i poszłyśmy za czarnymi znakami, już teraz bardziej uważnie obserwując drogę.


Tam gdzie w tym lesie widać dym (ten bardziej po prawej) - to tam właśnie trafiłyśmy na panów drwali. Musiałyśmy się wracać kawał drogi.



Nasz czarny szlak w końcu wyprowadził nas do lasu, gdzie z każdym metrem w górę leżało coraz to więcej śniegu.

Śniegu było tyle, że zaczęłyśmy się z każdym krokiem zapadać do kolan :D
A jak się patrzy na zdjęcie, to się wydaje, że śniegu jest może z 10 cm.. Tymczasem miejscami było go tyle, że moje kilki trekkingowe wchodziły w śnieg do samej rączki! To ponad metr śniegu!



Po naprawdę ciężkim podejściu i walce o każdy metr w górę, kiedy buty ześlizgiwały się w tył na oblodzonym śniegu, albo nogi się zapadały w mokrym, ciężkim, miejscami po kostki błotnistym szlak, wypatrzyłyśmy kierunkowskaz - do Bacówki jeszcze tylko 10 minut.


 Po drodze spotkałyśmy jeszcze młodych gospodarzy Bacówki, pracujących przy odśnieżaniu szlaku - no podziwiam!

Widoczność była cudna - udało nam się wypatrzyć Tatry :)




Przez ten śnieg i zapadanie się po kolana, miałyśmy tak zawrotne tempo.. że do Bacówki zamiast 10 minut, szłyśmy ponad pół godziny.

 Śnieg bardzo niestabilny, topił się od spodu. W niektórych miejscach, pod warstwą 70cm śniegu płynął wręcz strumyk wody. Co powodowało "zasysanie" buta, którego ciężko potem było wydostać :D




W miescach bardziej nasłonecznionych, rzeczywiście były już wielkie placki ziemi bez śniegu.
Widoki cudne, temperatura odczuwalna ponad 20 stopni:) Widok na Tatry w oddali..



Widok na Babią Górę z Hali Rycerzowej.


I w końcu Bacówka!



Znajdowałyśmy się na wysokości 1207 m.n.p.m. Stąd na Wielką Rycerzową (1226m) już naprawdę rzut beretem, dosłownie kawałek, 15 minut marszu.. ale w warunkach letnich, nie zimowych.
Ponieważ dochodziła już 14, miałyśmy fatalne opóźnienie i wisiała nad nami wizja nocy spędzonej na stacji kolejowej, bo mogłyśmy nie zdążyć na ostatni pociąg.. musiałyśmy zrezygnować z wejścia na Wielką Rycerzową. W tych warunkach wejście, a potem zejście zapadając się do połowy uda w mokrym, ciężkim śniegu mogłoby nam zająć jeszcze z półtora godziny - nie mogłyśmy ryzykować.

 Nacieszyłyśmy więc oczy pięknymi widokami z Hali Rycerzowej, zjadłyśmy kanapki, odpoczęłyśmy trochę i ruszyłyśmy czerwonym, w kierunku Małej Rycerzowej, podziwiając rozległe widoki.



 Tutaj widoczne Pilsko i Babia Góra.


 Bacówka z oddali i gospodarze na schodach.
Co dziwne - w tym dniu na szlaku nie spotkałyśmy nikogo! Ani jednej żywej duszy. Jeszcze mi się tak nie zdarzyło, żeby maszerować calutki dzień i nikogo nie spotkać.








 Do Małej Rycerzowej 10 minut.


 Mój kompan Kasia :)

A tu widać Wielką Rycerzową. Wydaje się tak bliziutko.. w rzeczywistości jednak to kawał drogi jeszcze.
Szkoda, że nie udało się zdobyć. Ale zostawię sobie tą przyjemność na lato.



Szlak czerwony wyglądał tak.. bardzo złudnie. Uwierzcie mi, tam naprawdę było ponad 70cm śniegu. Zakopywałyśmy się co kilka kroków.
Kiedy odkryłyśmy, że biegnąć, tak się człowiek nie zapada - to próbowałyśmy te odcinki specjalne pokonać biegiem. Śmiechu było tyle co nie miara, kiedy biegnąc wpadałyśmy po uda :D W życiu się tak dobrze nie bawiłam.. tyle nam się endorfin wydzieliło :)

 Właściwie do samej Mładej Hory było tak ciężko. Trzy kilometrowy odcinek, który latem można pokonać w 50 minut, my walczyłyśmy 2 godziny, gubiąc po raz kolejny szlak :D
W miejscu rozwidlenia poszłyśmy jakoś po skosie i zamiast na szlaku znalazłyśmy się na szerokiej ścieżce, znów poza szlakiem.
 Przez drzewa ujrzałyśmy zabudowania w okolicach Mładej Hory.


No ale byłyśmy poza szlakiem, na drodze, gdzie wszytko płynęło.


W końcu na przełaj przez las wróciłyśmy się i odnalazłyśmy zgubiony szlak.

 Stąd do Rycerki jeszcze "tylko 2h15". I aż 10 kilometrów do pokonania.


Po drodze kolejne oznaki wiosny - śnieżyczka przebiśnieg.


Im niżej schodziłyśmy, tym mniej śniegu było.


Po drodze jakieś stare opuszczone domy.


 Miałyśmy już pewność, że na 18 na pociąg nie zdążymy. Kolejny dopiero o 20:03 więc właściwie nie miałyśmy się po co śpieszyć. W końcu lepiej posiedzieć pół godziny na szlaku, podziwiając widoki, niż na obskurnej stacji kolejowej.

Zrobiłyśmy sobie przerwę. W międzyczasie mogłyśmy powykręcać swoje skarpety z wody i nieco je wysuszyć. Nasze stopy po całym dniu chodzenia w śniegu były tak przemoczone, że mogłyśmy wprost z butów tą wodę wylewać.

Około 19 załapałyśmy się nawet na piękny zachód słońca na szlaku :)



Teraz trzeba było znów nieco przyspieszyć kroku, bo byłyśmy jeszcze nadal daleko od stacji kolejowej. Gdybysmy się tak jeszcze raz zgubiły, to rzeczywiście musiałybyśmy zostać na noc w Rycerce.




W dole wieś Rycerka. Zachodzące słońce tak oświetlało góry, że wyglądały jakby była piękna złota jesień.






Tuż przed godziną 20:00 dotarłyśmy całe, zdrowe i szczęśliwe na stację kolejową w Rycerce, po 10-ciu godzinach marszu! :)

O 20:03 przyjechał pociąg, o 22:30 byłyśmy w Katowicach, skąd czekała mnie jeszcze prawie godzina w tramwaju do domu.. Drzwi mieszkania przekroczyłam o północy..

Po dokładnym przeanalizowaniu naszej trasy, wliczając w to zgubienie szlaku okazało się, że zamiast zaplanowany 17,5km zrobiłyśmy ponad 23 kilometry! Nieźle.



Do dziś mnie bolą wszystkie stawy i ścięgna:) Choć z kondycja, muszę przyznać nie najgorzej:) To dzięki temu, że przez ostatnie dwa miesiące przygotowywałam się do sezonu górskiego na siłowni, ćwicząc 3 do 5 razy w tygodniu na bieżni z nachyleniem, godzinę jednorazowo.

Jestem bardzo zadowolona.
Sezon górski 2013 uważam za otwarty! :)
Pozdrawiam, Ania.