sobota, 29 czerwca 2013

Dwudniowa Babia cz.I

21 - 22 czerwca 2013

Zeszły piątek i sobotę spędziłam z Kasią na bardzo fajnej wyprawie w Beskid Żywiecki. Celem numer jeden był Jałowiec 1111m, a celem numer dwa, a właściwie głównym celem była Babia Góra 1725m.
Wyprawę trzeba było rozłożyć na dwa dni, z noclegiem w Schronisku na Markowych Szczawinach - na mapce na 15 kilometrze.
Tak wyglądała nasza trasa i profil terenu:


Zacznę od podsumowania tych dwóch dni w liczbach:

- łącznie zrobiłyśmy 27km, z czego 15,5km pierwszego dnia i 11,6km drugiego dnia
- suma podejść pierwszego dnia 860m, suma podejść drugiego dnia 490m, co daje łącznie 1350m w górę
- suma zejść pierwszego dnia 390m, suma zejść drugiego dnia 1020m, łącznie 1410m w dół
- łączny czas marszu bez postojów wg mapy to 11 godzin, w rzeczywistości wyszło nam przynajmniej o 4 godziny więcej
- masa pełnego plecaka - około 10-12kg
- temperatura rzeczywista 34'C, temperatura odczuwalna ponad 36'C
- ilość wypitych płynów - ponad 9 litrów w ciągu 2 dni
- ilość pogryzień przez komary - niezliczona ;D

Powiem zupełnie szczerze, że pierwszy dzień wyprawy dał mi ostro w kość. Nie wiem czy kiedykolwiek byłam, aż tak zmęczona w górach. Temperatura wynosiła prawie 40 stopni, była duża wilgotność, parno, duszno, zero wiatru, powietrze stało w miejscu niemalże. Droga dłużyła się w nieskończoność, ciągłe strome podejścia z ciężkim plecakiem, który z każdym metrem w górę ważył coraz więcej, do tego mega denerwujące muszki i komary, które nie dały dłużej posiedzieć.. no było ciężko.
Już miałyśmy się wycofać i wrócić do domu. Na nasze szczęście - nie było już czym wracać i byłyśmy zmuszone iść dalej. I bardzo dobrze się stało, bo drugi dzień był już zupełnie inny:) Trochę niższa temperatura, lżejszy plecak, fajniejsze widoki, które bardziej motywowały, dużo mniej podejść do zrobienia.

Za tej wyprawy wróciłam do domu cała "pogryziona". Po kilku dniach bardzo swędzącej wysypki, poszłam do lekarza, żeby mnie obejrzał czy to nie przypadkiem jakieś pluskwy ze Schroniska mnie tak załatwiły.. Diagnoza lekarki zaskoczyła mnie i to bardzo - ospa wietrzna.. Nie mam pewności czy diagnoza ospy jest słuszna - bo byłaby to moja druga ospa w życiu ( i nadal się zastanawiam nad tymi pluskwami), ale jeśli tak jest - to tłumaczyłoby moje duże osłabienie na szlaku.
Jestem więc uziemiona w domu na najbliższe dwa tygodnie, ale dzięki temu mam czas na relacje;) Szkoda tylko, że w góry pojadę najwcześniej w połowie lipca.

Relację z tej wyprawy podzielę na dwie części, dziś cześć pierwsza - z piątku, 21 czerwca 2013 roku.

Wstałam tego dnia o godzinie 2:30.
Jak zwykle: poranna toaleta, śniadanie, dopakowanie plecaka, 2 kilometry spacerkiem na dworzec autobusowy, jazda do Katowic, stamtąd pociągiem do Żywca, następnie busem do Koszarawy.
Około godziny 9:00 byłyśmy na ostatnim przystanku w Koszarawie, Jałowiec.

Plan na dzień pierwszy wyglądał następująco:

Z przystanku ruszyłyśmy asfaltową drogą prosto przed siebie, około jednego kilometra. Wkrótce dotarłyśmy na Przełęcz Cichą, gdzie zrobiłyśmy sobie przerwę na śniadanie.



Wkrótce dotarłyśmy do pierwszych oznaczeń niebieskiego szlaku, który piął się dość stromo pod górę.



Po pół godzinnym wysiłku i pokonaniu około 120 metrów przewyższenia dotarłyśmy do rozwidlenia szlaków, gdzie do naszego niebieskiego szlaku dochodził żółty szlak.





Kontynuowałyśmy naszą drogę niebieskim szlakiem na Jałowiec. Czas podany na tabliczce wynosi 30 minut, na mapie 40 minut. Nam to zajęło ponad godzinę. Do pokonania miałyśmy 190 metrów w górę na odcinku 1,1km - łatwo policzyć, że średnio nachylenie terenu wynosiło około 17 procent. Powiem szczerze, że dla mnie ten odcinek naszej dwudniowej wyprawy był najcięższy. Nawet samo wejście na Babią mnie tak nie zmęczyło. Nałożyło się niewyspanie (poprzedniej nocy spałam 3 godziny), upał, duchota, komary i ciężki plecak.

Na Jałowiec dotarłyśmy około godziny 11:30 i zrobiłyśmy sobie ponad godzinną pauzę.

Szczyt Jałowca liczy sobie 1111m, roztacza się z niego ładna panorama na góry Beskidu Żywieckiego, Śląskiego czy Małego. Widoczne jest między innymi Pilsko i Babia Góra. Podobno przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry - choć byłam drugi raz na Jałowcu - nie miałam okazji ich zobaczyć.





Widok na Pilsko z Jałowca.







Z Jałowca podążałyśmy dalej żółtym szlakiem w kierunku Czerniawy.



 Początkowo szlak prowadził w dół, aż do Przełęczy Trzebuńskiej 982m, a następnie delikatnie w górę.



 Po około 30 minutach dotarłyśmy do szczytu o nazwie Czerniawa Sucha. Dalej kontynuowałyśmy drogę szlakiem zielonym,  który prowadził prawie 4 kilometry, aż do Hali Kamińskiego.


 Szlak biegł bardzo przyjemnie, początkowo w lesie, następnie polanami.




Pierwszy tego dnia, tak wyraźny widok na Babia Górę - cel naszej wyprawy.


Po przejściu 2km dotarłyśmy na Przełęcz Klekociny 864m.





Zostawiając Przełęcz za sobą podreptałyśmy dalej zielonym szlakiem w kierunku Hali Kamińskiego. Do pokonania kolejnych 210 metrów w górę, na odcinku 1,6km.
W tym momencie zaczęła nam świtać w głowie myśl o powrocie do domu. Była godzina 15.. wiele kilometrów jeszcze przed nami, zmęczenie dawało o sobie znać, nie byłyśmy pewne czy chce nam się iść dalej ;) Wymyśliłyśmy, że dojdziemy na Halę Kamińskiego, następnie zejdziemy czarnym szlakiem do Zawoi, a na Babią pojedziemy innym razem.
Po telefonie do znajomych, okazało się jednak, że powrót z Zawoi Składy wcale nie jest taki łatwy - możemy nie zdążyć na busa do Krakowa, a co za tym idzie musiałybyśmy zostać na nocleg w Zawoi. Po przeanalizowaniu mapy - doszłyśmy do wniosku, że w sumie do Schroniska na Markowych Szczawinach mamy taką samą drogę co do Zawoi - a tam przynajmniej mamy zarezerwowany nocleg.
Więc bez marudzenia trzeba było się zebrać do kupy i iść dalej;) Słońce nadal grzało, nogi bolały, plecak wkurzał..


Hala Kamińskiego.


Od tego miejsca było już tylko coraz łatwiej:)
Byłyśmy już na 9 kilometrze naszej drogi, wszystkie większe górki jakie miałyśmy tego dnia do pokonania - były już za nami, co dodawało nam sporo motywacji.
Za Hali Kamińskiego krótki odcinek zielonym szlakiem, dojście do szlaku czerwonego - Głównego Szlaku Beskidziego, którego trzymałyśmy się już do samego końca, aż do Schroniska.




Ładne widoki na Babią ze szlaku w miejscu gdzie czarny szlak  z Zawoi Czatoży dochodzi do czerwonego.



I widać jak nadal jeszcze sporo drogi przez nami zostało..





W okolicach Jałowieckiego Siodła można odpocząć,co uczyniłyśmy;)


Czerwony szlak do Schroniska przez Fickowe Rozstaje, na niektórych starszych mapach oznaczony jest jako zamknięty. Tak też nawet wskazywała mapa umieszczona na tablicy po drodze.




W rzeczywistości jednak szlak jest otwarty - i muszę przyznać, że bardzo przyjemny. To było najfajniejsze 3,5km szlaku tego dnia:) Mimo, że widoków nie było prawie wcale.
Szlak biegł lasem, wielokrotnie przecinał płynące z góry potoki, prowadził przez piękne łąki z mnóstwem pachnących kwiatów i ziół.
















 Jeszcze tylko jedna godzinka :)






I wreszcie około godziny 19:00 dotarłyśmy do Schroniska Markowe Szczawiny.
Zakwaterowanie, prysznic, kolacja - i można było w końcu odpocząć po niemalże 10 godzinach marszu:)









Wieczorkiem zaliczyłyśmy jeszcze spacer po okolicy Schroniska, zastanawiając się nad planem na dzień kolejny. Obie byłyśmy już zdania, że jeśli rano się obudzimy zmęczone - to pakujemy się i od razu idziemy na Przełęcz Krowiarki, z pominięciem Babiej, na pierwszy autobus do Krakowa.





Pooglądałyśmy jeszcze wnętrze Schroniska..



Nastawiłyśmy budziki na 5:00 i około godziny 22:00 poszłyśmy spać.


Druga cześć relacji - już wkrótce :) Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz