Plany miałyśmy bardzo ambitne - 25km do zrobienia, z Węgierskiej Górki, aż do samej Wisły, część drogi Głównym Szlakiem Beskidzkim.
Pogoda tego dnia miała być super: miało być ciepło, miało świecić słońce, nie zapowiadali nawet zachmurzenia. Jednak jak to w górach często się zdarza, nie wszystko poszło po naszej myśli.. ;)
Zgubiłyśmy się od razu na początku, pogoda się popsuła, spadł deszcz i koniec końców całkowicie zgubiłyśmy szlak, wyszłyśmy w zupełnie innym miejscu w Wiśle niż to było w planach. Ale o tym za chwilę..
Dokładny plan wyprawy przygotowany miałam wcześniej, wyglądał tak:
W czerwcu 2011 roku mieszkałam jeszcze z rodzicami, w najbardziej oddalonej od centrum dzielnicy Tarnowskich Gór. Totalny koniec świata;)
Aby dostać się do Katowic na godzinę 7:00, musiałam przed 5 wyjść z domu.
O 7:24 ruszył nasz pociąg z Katowic, a około godziny 10:00 wysiadłyśmy w Węgierskiej Górce.
Kiedy wysiadłyśmy z pociągu, ujrzałyśmy niezbyt atrakcyjną stację kolejową..
Po kilkunastu minutach poszukiwań udało nam się w końcu wejść na czerwony szlak, prowadzący na Glinne.
Po jakimś czasie, cały czas idąc drogą asfaltową szlak w końcu wyprowadzał na ścieżkę leśną, którą szłyśmy kolejne kilkanaście minut.. po czym zorientowałyśmy się, że nigdzie, na żadnym drzewie nie ma oznaczeń szlaku. W tym samym momencie spotkałyśmy jakiegoś chłopaka, który szedł w kierunku przeciwnym do nas. Powiedział, że wyżej też nie ma oznaczeń szlaku i że on również się zgubił. Faktycznie - oznaczeń nigdzie wyżej nie było, ale poszłyśmy na intuicję, przed siebie, pod górę ;)
Po jakiś 30 minutach spotkałyśmy miejscowych grzybiarzy, którzy potwierdzili, że jesteśmy poza szlakiem, poinstruowali nas jak mamy dalej iść, żeby wyjść na szlaku czerwonym. Na szczęście się udało i wkrótce znalazłyśmy nasz zagubiony szlak.
Myślę, że GSB powinien być w tym miejscu lepiej oznakowany. Skoro nie my jedyne się tam zgubiłyśmy, to coś jednak jest nie tak z tymi oznaczeniami. A szłyśmy cały czas z mapą w ręce, pilnując drogi.
Pogoda jednak nas nie rozpieszczała, wiał silny wiatr, było dość zimno, a my niezbyt ciepło ubrane.. no bo w końcu zapowiadali słońce..
W dole widoczna Węgierska Górka z której przyszłyśmy i rzeka Soła, która przekraczałyśmy.
Kawał drogi za nami..:)
Pamiątkowe zdjęcie i dalej w drogę :)
Wbrew pozorom bardzo szybko dotarłyśmy na Glinne. Z racji tego, że wierzchołek jest płaski i na szczycie nie ma tablicy informacyjnej, ciężko było określić, gdzie faktycznie jest to najwyższe miejsce - 1034m.
Muszę powiedzieć, że partie szczytowe wyglądają dość smutno - wiatrołomy, drzewa zjedzone przez korniki.. naprawdę, miejscami obraz nędzy.
W między czasie pogoda popsuła się jeszcze bardziej, przyszły ciemne chmury, z których popadał delikatnie deszcz. Nie zmokłyśmy jakoś szczególnie, choć zapowiadało się na coś poważniejszego.
Na szczęście silny wiatr, dość szybko rozwiał chmury. Niebo jednak pozostało już do końca dnia ołowiane.
Bardzo zdziwiłyśmy się pustkami na szlaku. Przez calutki dzień spotkałyśmy może z 5 osób na szlaku, w tym jednego totalnie pijanego pana, ubranego w eleganckie buty :D Ciekawe jakim cudem on znalazł się na szlaku w górach, oddalonym od najbliższej wsi o co najmniej 5km;).
Szlak przez Glinne prowadził na Magurkę Radziechowską - 1108m, a następnie Magurkę Wiślańską - 1140m. Cały czas biegł w górę i dół, praktycznie bez odcinków płaskich.
Niemal cały czas wchodziłyśmy pod górę, po to żeby z niej zejść i wejść na następną ;)
W końcu za "siódmą górą" doszłyśmy do Magurki Wiślańskiej. Tutaj szlak czerwony biegł dalej na Baranią Górę, my jednak odbiłyśmy na szlak zielony w kierunku Skrzycznego.
Szlak bardzo przyjemny, ładne widoki:)
Szlakiem zielonym szłyśmy jednak tylko pół godziny, w okolicach szczytu Gawlasi - 1076m - zeszłyśmy na szlak żółty wiodący przez Cieńków Wyżni, Cieńków Postrzedni i Cieńków Niżni.
Niestety chyba się zagalopowałyśmy i zamiast zejść za żółtym szlakiem w las, my poszłyśmy jakąś utwardzoną ścieżką, która biegła zakosami stopniowo w dół. Po jakimś czasie zorientowałyśmy się, że zgubiłyśmy szlak, jednak było już za późno, żeby go szukać. Gonił nas czas, ze względu na ostatni pociąg z Wisły do Katowic, na który musiałyśmy zdążyć.
Do dnia dzisiejszego nie mam pojęcia, w którym miejscu zgubiłyśmy żółty szlak i jaką drogą dotarłyśmy do Wisły..
Po godzinie, a może i więcej szybkiego marszu utwardzaną ścieżką wyszłyśmy gdzieś pomiędzy Wisłą Malinką a Salmopolem.. Przypuszczalnie tak wyglądała nasza droga..
Do 13 kilometra byłyśmy na swoim, zaplanowanym szlaku. Pomyliłyśmy się zapewne między 13 a 14 kilometrem - zamiast iść prosto widocznym na mapie pasmem, my zeszłyśmy w prawo na drogę służącą jako dojazd do wycinki drzew. Tak to jest jak idą dwie baby i całą drogę gadają, nie patrząc na znaki ;)
Ostatecznie nie skończyło się tak źle, bo po długiej niepewności doszłyśmy do jakiegoś przystanku PKS i jak się okazało, pół godziny później przyjechał autobus, którym dostałyśmy się do centrum Wisły, skąd pociągiem o godzinie 19:00 ruszyłyśmy do Katowic.
Do domu dotarłam już przed północą, bardzo zmęczona, śpiąca i szczęśliwa:)