Mój pierwszy wypad w góry to była wycieczka szkolna w liceum.
Wychowawczyni pierwszego dnia rzuciła hasłem "idziemy pochodzić po górkach".. po nieprzespanej nocy - to była ostatnia rzecz o jakiej marzyłam, ale się zebrałam.. Wiadomo - w liceum na wycieczki jeździ się głównie po to, żeby imprezować, a nie zwiedzać, czy męczyć się w górach - takie było wtedy moje myślenie ;)
Ubrana w ciężki wełniany sweter (to był zdaje się kwiecień), błękitne buty zapinane na rzepy, które się stale odpinały, z ciężką torbą na jedno ramię poczłapałam za grupą.. mieliśmy iść pochodzić po górkach, więc miał być luzik.. jak się jednak okazało - nauczycielka mówiąc o górkach miała na myśli zdobycie Baraniej Góry.. :D
Nie byłam przygotowana wtedy ani kondycyjnie, ani psychicznie, nie byłam też odpowiednio ubrana. Klęłam pod nosem calutką drogę na szczyt, ze dwa razy się poryczałam, ze trzy razy siadłam zrezygnowana oznajmiając grupie, że dalej nie idę - a już "u góry" powiedziałam sobie, że już nigdy w życiu moja noga w górach nie postanie, że to był pierwszy i ostatni raz.. W drodze powrotnej złapała nas okropna burza, płynęliśmy z błotem w dół..
Jeszcze tego samego wieczora, już po kolacji i kąpieli w pensjonacie - poczułam coś dziwnego.. dumę, zadowolenie, szczęście, że jednak mi się udało.. Że jednak nie jestem taka słaba jak mi się wydawało..
I tak to się zaczęło.
Rok później wróciłam na Baranią Górę - tym razem przygotowana psychicznie. Szłam z uśmiechem całą drogę, wspominając radośnie ten "pierwszy raz".
Wróciłam na Baranią jeszcze trzeci raz.. a później stwierdziłam, że tak bardzo mi się to podoba, że czas zacząć zdobywać inne szczyty!
Od tamtego czasu zdobyłam już wiele szczytów, przeszłam wiele kilometrów w Beskidzie Żywieckim, Śląskim, w Bieszczadach, troszkę w Tatrach, dużo się nauczyłam.. Ale wciąż bardzo wiele przede mną.
Jedyne czego żałuję to to, że tak późno zaczęłam po górach chodzić. Jedno jest pewne - nigdy z gór nie zrezygnuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz